„Last call for the passengers…Mme Rybczynska and Mme Gniedziejko…” tak się zaczęło wezwanie na lotnisku w Brukseli.
– O kur…to my ! Ja pier…to już nasz samolot! – krzyczała Bożena. Poderwały się na nogi jednocześnie.
– Bierz ten plecak. Gdzie jest nasza bramka ?
-Nie slyszalam numeru jaki powiedział…szybko, ruchy ! – ponagliła Kaśka
-No i Ci dokończę…- biegła i kontynuowała Bożena swój monolog od kwadransu.
-Welcome on the board – przywitała nas w wejsciu stewardessa uśmiechem.
Samolot był pełen, i gdy przesuwaliśmy się korytarzem wszyscy na nas patrzyli. Niektórzy nawet tak jakby na twarzy mieli napisane „Gdzie Wyście były ?”
Londyn był już po godzinie. Tam znowu czekanie na Hongkong. I znowu 10h lotu.
Tym razem podano jedzenie jedzenie.
W Hongkongu czekało nas 4h postoju. Bożena ledwo żyła. Nic nie mówiła.
Lot trwał 2 godziny a w stolicy Kambodży Phnom wylądowałyśmy wieczorem.Gdy czekałyśmy na bagaż doszło do pierwszej tragedii, która jak wiedzialyśmy i tak się miała stać prędzej czy później. Gdy ostatnią na transporterze walizkę odebral pasażer z naszego lotu okazało się, że brakuje …plecaka Bożeny. Początkowo żartowałyśmy ale po godzinie czekania nie było już nam wesoło. Bożena zaczela tłumaczyć, ze w sumie ciuchy jakie tam miala nie byly najnowsze, minimum miesięczne i w sumie to wirkszosc z nich moglaby wymienic na nowa kolekcję. I wlasnie byla ku temu okazja. I wtedy transporter ruszyl. Po chwili jak król Perski na rydwanie wjechał plecak Bożeny.
Złapałyśmy taxi à raczej tuk tuka. Wyskoczylyśmy na zewnątrz terminala.
-Taxi, taxi – krzyczał mały kędzierzawy kierowca tuk tuka.
I już po chwili pomykałyśmy nim do hotelu.
Po kwadransie jazdy byłyśmy na miejscu. W srodku ladnie, komfortowo. Bozena byla wniebowzięta. Wreszcie mogłyśmy odpocząć.
To Bożena była rzeczywiście zmęczona skoro nic nie mówiła 😀
i wez tu wyslij dwie sieroty w wielki swiat!!!-to juz na lotnisku siary narobja 🙂
Bozena nic nie mowila :-)))))))))